0
elemela 14 września 2018 14:29
12.06.2018- DZIEŃ SZÓSTY



Ta noc (w Grand Teton) była najzimniejszą z dotychczasowych (i wszystkich podczas tego pobytu) ale już wkrótce czeka nas diametralna zmiana klimatu bowiem opuszczamy Wyoming i udajemy się do Utah na Little Sahara Recreation Area. Po wybornych a przede wszystkim CIEPŁYCH nudlach na śniadanie ruszamy w stronę Utah, mijając mega-długą kolejkę przed bramkami do Yellowstone. Cóż za odmiana nas czeka: w Yellowstone tłumy, w Little Sahara żywej duszy. Ale zanim dotarliśmy do Little Sahara mieliśmy w planie zakupy na kolejne 4-5 dni oraz wymianę dziurawego materaca (!) na gogle maps oznaczyliśmy sobie Wallmarta w Provo ale, że wcześniej po drodze przytrafił się jakiś to tam zjechaliśmy. Ogrom powierzchni każdego ze sklepów sieci Wallmart wyzwala w każdym z nas uczucie zagubienia, otumanienia , paniki, zawrotów głowy i chęć natychmiastowej ucieczki dlatego wpadliśmy na plan, żeby ogarnąć to jak najszybciej: ja z Młodym mieliśmy rozpisane po kilka produktów żywnościowe każdy a małżowina miał wymienić materac. Wymiana polegała na tym, że w punkcie obsługi klienta oddają pieniądze za dany towar, potem tylko kupić nowy i już. Nam na spożywce też poszło zaskakująco sprawnie, teraz tylko do walmartowskiego liquor storu po Oak Leafy, chłopakom się zamarzyła Kentucky whisky….ale gdzie jest ten liquor stor??? Czasami są jako odrębny sklepik na terenie hali Walmarta, czasem obok z osobnym wejściem od strony parkingu. Ale przy tym Walmarcie chyba nie ma liquor storu, pytamy panią kasjerkę a ona nam tłumaczy, po drugie stronie ulicy, skręcicie w lewo i tam naprzeciwko Burger Kinga. Hmmmm no dobra ale my potrzebujemy walmartowski liquor store z Merlotem Oak Leaf za nieco ponad 3$. Dobra w takim razie zajedziemy w Provo do Walmarta . Przekonani, że w Provo wyskoczymy tylko do liruor storu przy Walmarcie, kupimy kartonik winka i flaszeczkę whisky ruszyliśmy w dalszą trasę. A w Provo identyczna sytuacja brak liquor store’u, rozmowa z obsługą w punkcie informacyjnej: „nie macie tu liquor storu w Walmart?”, nie…Johny do której jest czynny liquor store w Springville? Do 20:00 to jeszcze zdążycie. Kurde co tu jest grane, w Provo nie ma liquor store’u, toć to spore miasto! Nie dowierzamy w to co słyszymy, toteż korzystając z walmartowskiego wi-fi sprawdzamy …owszem w Provo jest jeden State Liquor Store ale czynny do 19:00 … No to wklepujemy to Springville w gps-a i grzejemy. Tam wybór win i wszelkiego alku ogromny (znowu czujemy się jak w Walmarcie). Wybór 12 winek +whiskacza zajmuje nam sporo czasu a do przejechania jeszcze ze 100km. Do bramek Little Sahara Recreation Area przyjeżdżamy trochę przed zachodem słońca.



Przy bramkach jest instrukcja zapłaty za camping: wypisz karteczkę, wrzuć 18$ w kopercie do skrzynki, wybierz jeden z 4 campingów, wybierz miejsce and enjoy Your stay. My oczywiście nieufni po Yellowstone : a co jak wszystkie campsite’y będą zajęte???!!! Ale, że słońce chyliło się już ku zachodowi, a my na środku pustyni nie bardzo mieliśmy alternatywę i zaryzykowaliśmy. Wybraliśmy pierwszy camping z brzegu i był to strzał w 10!



W ulotce jest napisane, że na campingu jest 100 campsites, sity były ogromne a oprócz nas byli tam jeszcze: facet z kilkuletnim synem oraz kobieta w białej, długiej sukni, robiąca sama sobie sesję fotograficzną (nazwana przez nas roboczo Biała Dama). Najlepszy sposób aby na Little Sahara stwierdzić ile miejsc na campingu jest zajętych: wejść na wydmy o zachodzie i wschodzie słońca. Liczymy: Biała Dama, Facet, 5-letni chłopiec, ja, młody i małżowina. Z tej strony wydm jest nas 6-cioro. Zaraz po zajęciu najlepszego miejsca na campingu przy samej wydmie wdrapujemy się nań w celu uwiecznienia pięknego zachodu słońca.







Jak na złość wyładowuje się nam Go-pro a na wymianę baterii, która jest w aucie nie ma czasu, słońce tak szybko chowa się za wydmy. Zostają nam komórki i aparat. Siedzimy na ciepłym piasku i celebrujemy tą chwilę, pofałdowane morze drobniutkiego piachu, w oddali biała dama i zachodzące słońca.









Utah stan nad stany gdyby nie te ich mormońskie ograniczenia dotyczące liquor storów, dzięki Bogu udało nam się nabyć cały karton, przeróżnych win, pochodzących z całego świata w cenach dwukrotnie wyższych niż 3$ ba nawet na flaszkę whiskacza się chłopaki szarpnęli a do tego mamy dziś na kolację steki …schodźmy już z tych wydm i rozpalmy ogień.
Steki wyszły wyjątkowo gumiaste ale wino: wyborne, wypiliśmy po flaszce na łeb (i do tego whisky z colą co niektórzy). Po tylu przejechanych kilometrach i zaciekłej walce o wino musieliśmy się zresetować.




13.06.2018 – DZIEŃ SIÓDMY





Rano plan był taki: wstać na wschód słońca i nagrać time lapsa. Prawie się udało, wstaliśmy tuż po wschodzie i tylko 2 z nas było gotowych uderzyć na wydmę, kierowca był czasowo niedysponowany. Pozostał zatem w namiocie kiedy to my we dwójkę + biała dama (z 200m dalej) podziwialiśmy jak słońce rozpościera się na coraz to większej powierzchni wydm.

















Po tym całym magicznym wschodzie słońca postanowiliśmy jeszcze na chwilkę wyciągnąć gnaty. Następnie urządziliśmy sobie traperski prysznic przy kraniku w wodą, niektórzy się nawet ogolili. Potem śniadanie i z bólem serca opuszczamy wydmy. Był to jeden z lepszych campingów i miejsc, które odwiedziliśmy, klimaciaste, piękne, egzotyczne, bez tłumów turystów aaaa i w nocy było cieplutko.
Kierowca twierdzi, że Kentucky Whisky mu zaszkodziła i wolałby jeszcze nie wsiadać za kółko, toteż Młody (całkowicie nielegalnie) go zastępuje. Jeśli chcielibyśmy w USA osobę poniżej 25 roku życia dopisać jako dodatkowego kierowcę cenę za wynajem samochodu należy pomnożyć przez 2 (!!!) Dlatego też zrezygnowaliśmy z tej opcji i małoletni driver (swoją drogą lepszy niż nas dwóch razem wziętych) wsiada za kółko w sytuacjach emergency.
Plan na dziś Scenic Byway 12 + Bryce Canyon. Ruszamy w kierunku „12” , którą przemierzamy po raz drugi. Jest piękna jak 2 lata temu, Bryce też wygląda podobnie z tą różnicą, że w nocy nie było -7 (jak w październiku 2016) tylko +6.







































Po spacerze wzdłuż krawędzi kanionu w moim wykonaniu i zejściu w dół w wykonaniu męskiej części ekipy udajemy się na prywatny camping Ruby’s Inn, camping ekskluzywny z prysznicami (w cenie noclegu), 2 basenami i marną karykaturą fire ringa w postaci kilku kamieni ułożonych w kółeczko. Ale dla naszego najmłodszego ogniomistrza to fraszka, niusans, błahostka. Fikuśna konstrukcja z kamieni, drewna, gałązek i tacki aluminiowej daje w rezultacie kiełbaski i kartofelki…mniam.



14.06.2018 – DZIEŃ ÓSMY







Po śniadanku na które dla odmiany spożywamy puree ziemniaczane Idahoan mashed potatoes wyruszamy w kierunku Wielkiego Kanionu. Tym razem będzie to North Rim, niecałe 2 lata temu spędziliśmy 2 noce na South Rim i….było fajnie ale ani północna ani południowa krawędź nie robią na mnie piorunującego wrażenia, nie wiem czemu. Pamiętam, że gdy miałam z 10-11 lat moja mama należała do sekty zwanej Reader’s Digers, zamawiała książki, kasety VHS jak leci, pewnego razu kupiła kasetę VHS :”Cuda przyrody” i oprócz Amazonki, wodospadu Niagara, Sahary (tej wielkiej afrykańskiej, nie Little) był Wielki Kanion Kolorado. Oglądaliśmy to z moim młodszym bratem jak głupki, na okrągło, kasetę wciągnęło wielokrotnie, raz nawet przerwało taśmę, skleiliśmy ją lakierem do paznokci i oglądaliśmy dalej. Głównie zachwycał nas Grand Canyon, „przewiń na Kanion, nie ma przewijania bo znowu wciągnie! Dawaj Kanion!!!!” Ten cud przyrody nas zachwycał a dziś stoję na krawędzi i co?...i nic, zastanawiam się gdzie jedziemy jutro? Oooo do Zion zajebiście. Ale na Młodym, który pierwszy raz widzi Wielki Kanion ponoć zrobił wrażenie, a Małżowina twierdzi, że North Rim dużo lepsze widokowo niż South.














Po krótkiej kontemplacji przy małym piwku Grand Canyon na krawędzi i zrobieniu paru fotek, wracamy na camping spragnieni kiełbasek z ogniska a tam czeka nas przykra wiadomość, Alert przeciwpożarowy w całej Arizonie: NO CAMPFIRE!!! Na domiar złego olbrzymie kruki, których na North Rimie jest od groma (na South Rimie było od groma sarenek na polu) porwały i zżarły nam orzeszki, które zostawiłam na stole. Piwko bez orzeszków i camping bez ogniska ! no katastrofa :(

Img48


15.06.2018 – DZIEŃ DZIEWIĄTY



Dobrze, że Zion jest w Utah, miejmy nadzieję, że tam nie ma zagrożenia pożarowego.
Spieszymy w kierunku Zion National Park, plan jest taki aby męska reprezentacja zdobyła jeszcze w dniu dzisiejszym Angles Landing.
Pierwotnie plan był taki, żeby zarezerwować miejsce na campingu Watchman gdy tylko rezerwacje zostaną uwolnione a dzieje się to 6 miesięcy przed planowanym terminem pobytu czyli jakoś w grudniu. No i oczywiście zagapiliśmy się a po Świętach Bożego narodzenia nie było już czego szukać jeśli chodzi o terminy w połowie czerwca. Z campingami w Zion jest jak z biletami na koncert AC/DC znikają kwadrans po wystawieniu! Toteż kolejny raz zmuszeni byliśmy pławić się w luksusach z prysznicami, pralnią i basenem. Tym razem ze wszystkich powyższych udogodnień skorzystaliśmy.
Po rozbiciu namiotu tuż nad Virgin River idziemy na shuttle busa, który wiezie nas pod visitor centre a stamtąd identycznym busem będziemy poruszać się już po samym parku. Ale kierowca autobusu ogłaszając: ”teraz należy przejść przez mostek do budki rengera, uiścić opłatę za wejście do parku lub okazać Annual Pass”…..”nosz kur…..zapomnieliśmy wyjąć z auta annual pass” No to wracamy tym samym autobusem do Spingdale!













Wreszcie docieramy na teren parku i rozstajemy się ja wysiadam na przystanku Canyon Junction żeby zaliczyć Pa’rus trail , który kończy się przy Zion Human History Museum, potem jeszcze rundka busem aż do Temple of Shinawava i z powrotem na camping, gdzie rozkminiam jak złożyć siedzenia w aucie i jak napompować materace używając pompki samochodowej. A chłopaki szczytują, wejście i zejście zajęło im 4,5h , cena annual passa 50zł, nocleg w Zion 36$, widok z Angles Landing bezcenny.
Ten wspaniały sukces świętujemy kubkiem wina i gorącym daniem Campbell’s (z ogniska!!!)






Dodaj Komentarz