+1
Pigout 4 sierpnia 2016 16:21
Przed wami II cześć cyklu Plaże na Bora­cay (poprzed­nią znaj­dziesz tu klik). Dzi­siaj na tape­cie dwie rów­no­le­głe wzglę­dem sie­bie plaże — Bula­bog i White Beach. Dla lep­szego pod­glądu sytu­acji ponow­nie zaczy­namy od mapki (zdję­cia są klikalne).

Bora­cay– Bula­bog Beach
Bula­bog to plaża poło­żona po zawietrz­nej stro­nie wyspy, dzięki czemu posiada ide­alne warunki do spor­tów wod­nych. Od rana do wie­czora oble­gają ją dzie­siątki wind– i kite­sur­fe­rów, a cześć z nich spe­cjal­nie dla tej plaży i wia­tru prze­mie­rzyła ponad pół świata. Z wła­snego doświad­cze­nia mogę powie­dzieć, że warunki na Bula­bog zde­cy­do­wa­nie nie nadają się do pad­dle­bo­ardu. Pró­bo­wa­łem, ale nic z tego nie wyszło.

Dla tury­sty, który nie upra­wia spor­tów wod­nych plaża może wyda­wać się mało atrak­cyjna w porów­na­niu z innymi na wyspie. Raz, bo wieje jak na dworcu w Kie­le­cach. Zrywa tupe­ciki, oku­lary, sypie pia­chem w oczy i mało łba nie urwie. Dwa — woda wyrzuca na brzeg glony, przez co nie wygląda jak na fol­de­rach biur podróży. Trzy — przez tłum pły­wa­ją­cych na dechach i ostre kamie­nie losowo roz­siane po dnie, śred­nio nadaje się do kąpieli. I cztery — posiada ubogą infra­struk­turę, którą sta­no­wią głów­nie szkółki i wypo­ży­czal­nie sprzętu.

Dodat­kowo Bula­bog jest bar­dziej nie­sta­bilna i podatna na fazy księ­życa niż kobieta. Mia­łem wra­że­nie, że przy­pływy i odpływy scho­dzą na niej po trzy razy dzien­nie, co chyba nie jest nor­mal­nym zja­wi­skiem. O 7 rano plaża posze­rzała się o dobre 50 metrów, a trzy godziny póź­niej nie było jej wcale. I tak jesz­cze 2 razy w ciągu dnia.
Oso­bi­ście Bula­bog bar­dzo przy­pa­dła mi do gustu. Głów­nie dla­tego, że przy niej miesz­ka­łem, no i była pierw­szą, na któ­rej posta­wi­łem stopę po wie­lo­mie­sięcz­nym mar­z­nię­ciu w Pol­sce. Miała palmy i w peł­nym słońcu pre­zen­to­wała się naprawdę zja­wi­skowo. Poza tym odkry­li­śmy na niej bar­dzo przy­jemną knajpkę, Happy House. Bar ulo­ko­wany w nie­po­zor­nym sza­ła­sie, ale ser­wo­wał zaska­ku­jąco smaczne żar­cie, w faj­nym kra­jo­bra­zie i przy­stęp­nych cenach. Czego chcieć wię­cej? Lubi­łem też posie­dzieć na leżaczku przed dom­kiem i popa­trzeć na zawo­do­wych kite­sur­fe­rów w akcji. Nie­któ­rzy cze­sali naprawdę rześ­kie triki. Sam mia­łem ochotę spró­bo­wać, ale szybko mi prze­szło. Po wstęp­nych roz­mo­wach oka­zało się, że pierw­szy tydzień to ćwi­cze­nia na sucho + instruk­taż z rozwijania/zwijania linek i dopiero wtedy ewen­tu­al­nie można wejść do wody z latawcem.

Bora­cay– White Beach
White Beach to nr 1 w prze­wod­ni­kach jeśli cho­dzi o Bora­cay i całe Fili­piny oraz wie­lo­krot­nie wymie­niana w TOP10 naj­ład­niej­szych plaż świata. Uwiel­biana przez tury­stów za biały pia­se­czek o fak­tu­rze mączki tudzież pudru, oto­cze­nie palm koko­so­wych i czy­ściutką, tur­ku­sową wodę. Potwier­dzam, plaża jest śliczna jak Pene­lope Cruz, ale nie­stety ma rów­nie wielu ado­ra­to­rów, przez co po godzi­nie 10:00 ciężko na niej zna­leźć wolny metr kwadratowy. White Beach dzieli się na trzy sta­cje. Do pierw­szej mia­łem bar­dzo daleko, więc nawet się tam nie zapusz­cza­łem i nie za bar­dzo mogę coś powie­dzieć. Druga to naj­ład­niej­szy, ale i naj­bar­dziej zatło­czony odci­nek plaży. Naprawdę urywa 4 litery. Tutaj też ulo­ko­wana jest więk­szość skle­pi­ków i restau­ra­cji, co spra­wia, że jest to ulu­bione miej­sce tury­stów. My przy­cho­dzi­li­śmy tu dopiero wie­czo­rami na driny. W ciągu dnia uda­wa­li­śmy się na sta­cję III, gdzie było tro­chę wię­cej luzu, ale oczy­wi­ście w pakie­cie kolejny raz dosta­łem glony.

Zan­kiem szcze­gól­nym III sta­cji jest figura Matki Boskiej zamon­to­wana na skale, która z kolei osa­dzona jest w wodzie. Sły­sza­łem jesz­cze przed wyjaz­dem, że fili­piń­czycy są ultra reli­gijni i kie­dyś przy oka­zji wizyty Jana Pawła II pobili rekord fre­kwen­cji, sta­wia­jąc się w ilo­ści 4 mln ludzi, ale przy­znam szcze­rze, że posą­żek w wodzie mimo wszystko mnie zaskoczył.

Do aktyw­no­ści na White Beach poza leżin­giem i opier­da­lin­giem można dodać loty na spa­do­chro­nie (za moto­rówką), banana, nur­ko­wa­nie i pad­dle­bord, który tym razem, dzięki spo­koj­nej wodzie, poszedł nam znacz­nie lepiej. W zasa­dzie to Madzi poszło bar­dzo dobrze, bo ja znowu kale­czy­łem niemiłosiernie.

Jeśli kie­dyś tra­fisz na White Beach, koniecz­nie musisz wejść do Jonah’s, czyli knajpy ser­wu­ją­cej naj­lep­sze szejki na wyspie. Robią je po mistrzow­sku, a mix banana z wani­lią to sztos. Uza­leż­ni­łem się.

Wie­czory na White Beach to osobna bajka. Żaden ze mnie roman­tyk, ale zachody słońca są tam naprawdę epic­kie, a tuż po nich życie nocne rusza na całego. Imprezy, kon­certy, pokazy piro­tech­niczne, do wyboru do koloru. Nam aku­rat wypadł pobyt pod­czas chiń­skiego nowego roku, dzięki czemu dodat­kowo zała­pa­li­śmy się na pla­żowy pokaz sztucz­nych ogni.

Więcej do przeczytania na www.pigout.pl

Dodaj Komentarz